I had no idea that he had sealed our fate however by sending us to Orla Perc. I had seen videos of Orla Perc on Youtube before heading to the mountain and I definitely said that I wanted to try hiking it. I didn’t truly believe that we were going to hike on this trail due to its difficulty.
Σε ήσυχη τοποθεσία στα προάστια του Zakopane, το Pensjonat Orla Perc προσφέρει όμορφους, μινιμαλιστικούς εσωτερικούς χώρους, οικεία και φιλική ατμόσφαιρα,
Steam Community: Counter-Strike: Global Offensive. Nie ma to jak w jeden dzien wbic orla spasc z niego i jeszcze raz go wbic XDD
Fast Money.
Powstanie tego szlaku zainicjowali poeta i ksiądz. Obaj uważali, że chodzenie podniebnym szlakiem da ludziom poczuć wielkość Absolutu i pozwoli im, poprzez kontemplację piękna przyrody, zbliżyć się do Boga. Murowaniec o świcie jeszcze cichy, schroniskowa kuchnia nie działa, a w jadalni, przy długich drewnianych stołach tylko najzaciętsi jedzą swoje śniadania. Czuć charakterystyczny zapach schroniska, nie do podrobienia. Jak już przyjdą tłumy z dołu, zapach nie będzie taki wyraźny. Na dworze rześko. Też pachnie, ale zupełnie inaczej. Chłodne powietrze przepełnia ostra, trochę anyżkowa woń łopianów, które rosną chyba we wszystkich tatrzańskich dolinach. Za chwilę, trochę wyżej, po wyjściu z lasu już ich nie ma. Na podejściu robi się cieplej, kilkanaście minut dalej, kiedy ścieżka zakosami wspina się na Karb – nawet gorąco. Uwielbiam ten moment, wtedy człowiek wreszcie się budzi do końca. Ciało nabiera pewności ruchów, a mięśnie zaczynają pracować na pełnych obrotach. I myśli. Te też nabierają swobody, przelatują przez głowę niczym nie zatrzymywane, jedna goni drugą. Pozwalam im płynąć. Na Grani Kościelców myślę o Janie Długoszu. Nie, nie tym kronikarzu. O Janie Długoszu zwanym Palantem. Słynnym polskim taterniku, którego nie znałam, bo zginął na długo przed moim urodzeniem, w 1962 r. Właśnie na Grani Kościelców. Prowadził jakiś kurs wspinaczkowy dla wojska, nadzorował zespoły wspinające się na Zadnim Kościelcu. Spadł. W łatwym terenie, który dla takiego świetnego wspinacza jak on nie powinien być żadnym problemem. Najprawdopodobniej się poślizgnął. Ale wokół jego śmierci narosły legendy. Byli tacy, którzy mówili, że to zaplanowane samobójstwo. Inni uważali, że zapłacił za brawurę. Że tyle razy ryzykował życie – przechodził np. na żywca zimowe drogi, na których inni się asekurowali. Że igrał z niebezpieczeństwem, aż w końcu przyszło mu zapłacić cenę. Udawało mu się w trudnych ścianach, w Tatrach, w Alpach, na Kaukazie, to noga podwinęła mu się na łatwiutkiej grani. Bilans fartu i niefartu musiał się wyrównać. Sam Długosz był trochę mistykiem. Wierzył w te wszystkie nie do końca racjonalne opowieści o szczęściu i złym fatum towarzyszącym wspinaczom. Szlakiem Lenina Odganiam złe myśli. W końcu jestem tylko na zwykłej wycieczce. Jednak w dół z Karbu schodzę trochę ostrożniej niż zwykle. Zaraz zresztą czeka mnie długie podejście pod Świnicę. Kiedyś droga z Karbu szła bliżej zachodniej ściany Kościelca, można było obserwować wspinające się w tej pięknej litej skale zespoły. I przede wszystkim nie traciło się tyle wysokości. Ale ścieżka szła przez tereny świstaków. Żeby nie przeszkadzać zwierzątkom, Tatrzański Park Narodowy przeniósł ścieżkę niżej, co znacznie wydłużyło podejście. Na grani już nie czuję właściwie żadnego zapachu oprócz własnego potu. Za to nieziemski widok wszystko mi wynagradza. Pierwsza duża przełęcz za Świnicą to słynny Zawrat. Można tutaj dojść bezpośrednio z Hali Gąsienicowej innym, niebieskim szlakiem (to jakby ktoś chciał zrobić krótszy wariant wycieczki). Ten niebieski szlak, który idzie potem dalej, przez Pięć Stawów aż do Morskiego Oka, nazywał się kiedyś Szlakiem Lenina. Oznaczony był specjalną czerwoną gwiazdką namalowaną na białym górnym pasku znaczka symbolizującego szlak. – Ludzie ją ciągle wydrapywali – opowiadał mi kiedyś tata. – Dlatego wciąż wysyłali kogoś do poprawiania. Raz, w latach 60., widziałem faceta z dwoma puszkami niebieskiej i białej farby oraz malutką puszeczką z czerwoną i szablonem gwiazdki. On malował, a ja szedłem kilkaset metrów za nim i zdrapywałem to, co namalował. Zauważył i zaczął mnie gonić, ale uciekłem. Potem już przestali malować te czerwone gwiazdy. Ostatni raz chyba je odnowili w 1970 r., na tak zwany SRUL, czyli wielką imprezę zorganizowaną w Tatrach na stulecie urodzin Lenina. Przyjście na świat wodza rewolucji polscy turyści mieli uczcić rajdem po szlakach Lenina. Potem, w kolejnych latach, powtarzano rajdy. Wielu były bardzo na rękę. Każdy zakład pracy musiał dać urlop na udział w takiej ważnej imprezie. Ludzie mówili, że jadą na urodziny Lenina i mieli dzięki temu fajny wiosenny weekend w Tatrach (Włodzimierz Ilicz urodził się w kwietniu). Zawrat wiąże się jednak nie tylko z symboliką rewolucyjną, ale też z religijną. To tutaj zaczyna się słynna Orla Perć, szlak, którego powstanie zainicjowali młodopolski poeta Franciszek Henryk Nowicki i ksiądz Walenty Gadowski. Pomysłodawcy starannie wybrali jego przebieg. Zdecydowali, żeby szedł boczną, a nie główną, graniczną granią Tatr, bo w ten sposób będzie czysto polski, a nie polsko-węgierski. (Gwoli ścisłości wówczas „polskie” formalnie było austriackie, bo całe Podhale wraz z dziś polską częścią Tatr należało do austriackiej Galicji). Ksiądz i poeta uważali też, że chodzenie tym podniebnym szlakiem da ludziom poczuć wielkość Absolutu i pozwoli im, poprzez kontemplację piękna przyrody, zbliżyć się do Boga. Realizowali swój pomysł przez trzy lata: od 1903 do 1906 r. Ksiądz Gadowski na własnych plecach ponoć wnosił stalowe klamry i łańcuchy, które miały ułatwić turystom poruszanie się po grani. W 1904 r., tuż poniżej Zawratu, budowniczowie Orlej Perci umieścili w ścianie Zawratowej Turni blisko półtorametrową figurkę Matki Boskiej. Zrobili to z okazji 50. rocznicy ogłoszenia dogmatu o niepokalanym poczęciu. Figurka przetrwała do dziś i wiąże się z nią inna, późniejsza anegdota. 1 września 1939 r. dwóch taterników: Stanisław Wrześniak i Zdzisław Dziędzielewicz, poprowadziło tędy drogę wspinaczkową zwaną popularnie „Droga przez Matkę Boską”. Wyszli na wspinaczkę o świcie, z Zakopanego, jeszcze z wolnej Polski, a wrócili wieczorem już do miasta okupowanego przez hitlerowskie wojska. Za Zawratem ciągnie się najtrudniejszy odcinek Orlej Perci. Najbardziej chyba lubię Zmarzłą Przełęcz z tamtejszym Chłopkiem, czyli wielkim kamieniem ustawionym tak, że każdy, kto go widzi, zastanawia się, jakim cudem ta ogromna granitowa bryła tu się jeszcze trzyma. Podobno kiedyś spadnie. Może za rok, może za tysiąc lat, ale spadnie.
PomysłKoncepcja o wybyciu w Tatry przyświeciła mi kilka dni wcześniej kiedy to Basia stwierdziła, że chce pojechać w Tatry i może na Orlą Perć. To jej „może” znaczy dla mnie zawsze jedno: chcę ogromnie bardzo i jestem gotowa mimo, że się boję. Kobiety trudno zrozumieć więc lepiej się nie zagłębiać, a mój prymitywny umysł musi sprawy sobie jakoś ułożyć. Delikatnie, ale stanowczo postanowiłem działać w tym trasy: Zakopane, rondo Jana Pawła IICel: Orla Perć cały odcinekKoniec trasy: Zakopane, rondo Jana Pawła IITrasa: Zakopane, rondo Jana Pawła II – Zakopane, rondo Jana Pawła II | praktyce wyglądało to tak:Zapis śladu z przejściaNajważniejszą i najbardziej problematyczną kwestią było uprządkowanie, a dobitniej pozbycie się na ten dzień naszych kochanym dzieci, największych Szczęść jakie posiadamy. Zagadałem nieśmiało więc do mojej Mamy, czy opcja zostawienia jej dwójki na cały dzień będzie w stanie ogarnąć psychicznie. Przebywanie z Jasiem i Stasiem to jak dzień w pracy, jednak nie przez 8 godzin, a praktycznie od wstania do wieczornego zaśnięcia. Babusia zgodziła się i już wiedziałem, że teraz w planowaniu będzie z górki. Brałem pod uwagę różne opcje. Czy jechać w jeden dzień wcześnie rano, czy jednak dzień wcześniej z noclegiem i porannym startem. Ze względu na czas pracy do 18 dnia poprzedzającego wyjazd doszedłem do wniosku, że dla mnie jako kierowcy nie głupim rozwiązaniem będzie położenie się do spania około 19:30 i pobudka o 2 w nocy. Łapiąc około 6 godzin snu można już jako tako funkcjonować. Taki koncept przyjęliśmy i tak postanowiliśmy nasz plan zrealizować. Pomijam ciągłe wahania i pytania Basi w stylu: „Dawno nie byłam w wysokich górach, nie wiem jak sobie poradzę”, „Boję, że nie dam rady w eksponowanym terenie”, „Dawno nie chodziłam, mam słabą kondycję”. Na wszystko mówiłem „Tak, Bara. Jedziemy, zobaczymy na miejscu”.Dzień wcześniejSklep ogarnąłem punktualnie kilka minut po 18 i od razu podążyłem w kierunku domu. Jaś już wcześniej wylądował u Babusi, jak się okazało był prawie cały dzień. Nasz złota Babcia wzięła małego Huncwota na całe 2 dni! Zajechałem do domu, spakowałem Stacha do samochodu z cały przybornikiem i wywiozłem gościa do Babusi. Dochodziła godzina spania, więc pomogłem dokarmić Jaśka i przekonać go do snu w łóżku, a nie w łóżeczku – tam było miejsca dla małego, ruchliwego Stasia. Po ogarnięciu młodych podziękowałem Mamie (nie mam pojęcia jak jej za to wszystko się odwdzięczyć – dajcie propozycję) i pojechałem do domu. Tam prawie wszystko było już przez Basię przygotowane. Wrzuciłem ciuchy do torby, dopakowałem swoje manele, zalaliśmy wodą wszystkie butelki i zapakowaliśmy plecaki. Mimo dobrego tempa w łóżku wylądowałem dopiero około 21 (jak zawsze, totalne opóźnienie). Łóżkowe rozmyślania dały mi świadomość, by wyjechać jeszcze wcześniej i dokonać ewentualnej drzemki na trasie. Przełożyliśmy porę pobudki z 2:00 na 30 minut po północy. Odleciałem relatywnie szybko, bardziej męczyła się Basia, która nie spała całą noc i próbowała nawet z lampką wina – to też nie pomogło. Dziwne podniecenie się jej trzymało w związku z niełatwą głośno zawył punktualnie. Otępienie w moim mózgu nie miało granic, czułem się przybity głową do ściany (a od strony ściany śpię) i miałem ucisk we łbie wszechogarniający. Oczy nie chciały się otworzyć. Obudziłem się ewidentnie w fazie snu głębokiego, z którego wyrwać się to była walka na froncie. Basia wstała szybciej, ja musiałem 15 minut zdzierać się z łóżka przy pomocy krzyków mojej Żony. Poszło! Wypiłem 4 szklanki wody, umyłem twarz litrami zimnej wody i spłukałem głowę. Trochę ruszyło, nastąpiło pobudzenie, ale z przebudzeniem mocy było o wiele za wcześnie. Miałem destrukcyjne myśli, ale jakby to mały Jaś powiedział: „Skoro powiedziałeś A, zrób GIEEE” 😀 Skoro tak mózg zaczął grać z ciałem powoli dochodziła do mnie świadomość egzystencji. Dopakowałem co trzeba do torby, zarzuciłem ubrania „do jazdy samochodem” i wybyliśmy na ciepły, ale rześki jeszcze nie poranek – środek nocy. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do mojej Mamy po 2 pary rękawiczek rowerowych (na łańcuchy) i w drogę!Trasa samochodemMinęła szybko i co najważniejsze bez walki! Po drodze pierwszy postój na kawę, drugi na siku i trzeci na romantyczne śniadanie w podzakopiańskiej stacji benzynowej. Uraczyły nas ciepłe bułki przegryzione surówką z marketu, a na deser przepyszne suszone owoce przegryzane bananem z dodatkiem orzechów z mieszanki studenckiej. Warto było tyle kilometrów nocą jechać, by dla samego śniadania z Moją Ukochaną Żoną spędzić te słodkie chwile 😊 Dalej nasza trasa powiodła w kierunku ronda kuźnickiego, gdzie postanęliśmy na jednym z płatnych to w drogę!Szybki przepak i dopak plecaka, zmiana ciuszków na trekkingowe, oddychające, najlepsze i jedynych słusznych marek i już byliśmy gotowi do drogi. Punkt 6:00 wybiła na zegarkach i w telefonach co stanowiło o naszym wybyciu w góry. Chmury wisiały, ale wg zapowiedzi miało się wypogodzić. Na rozgrzewkę asfaltowy odcinek do ulicy Przewodników Tatrzańskich, gdzie po 1,5 kilometrowym odcinku znaleźliśmy się na granicy Tatrzańskiego Parku Narodowego. Tutaj każdy wybierał dokąd chce iść: czy do Murowańca dwoma szlakami, a może Halę Kondratową, Nosal lub Kasprowy Wierch. Po bandzie jadąc koleją linową na tenże szczyt. Naszą trasą stał się niebieski szlak przez Boczań do Doliny Gąsienicowej. Po drodze wyprzedziło nas kilu biegaczy, my z kolei wolnym, ale konkretnym krokiem łykaliśmy trekkersów, którzy podobnie jak my rozgrzewali się w promykach leniwie prześwitującego znad lasu słońca. Łapiąc oddech i wyrównując rytm serducha zdobywaliśmy kolejne kilometry by w końcu wyjść z lasu i zobaczyć piękno otaczającej nas przyrody wraz z górami. Wszak kto nie lubi konsumować o poranku widoku na Giewont, Kasprowy, czy Beskidy z Turbaczem i Babią Górą na czele. Na trasie było jeszcze pusto, tym bardziej ochoczo maszerowaliśmy przed siebie. Do schroniska doszliśmy szybko, wewnątrz zainteresowała nas tylko toaleta. Po spełnieniu porannych potrzeb dalej podążyliśmy niebieskim szlakiem nad Czarny Staw Gąsienicowy by rozpocząć wspinaczkę na Zawrat. Po drodze spotkaliśmy miłą parkę, która też nosiła się z zamiarem urobienia całej Orlej. Chwilę razem kroczyliśmy w miłej rozmowie, jednak przyspieszyliśmy kroku z myślą, że pewnie nas dojdą po drodze i jeszcze parę słów wymienimy. Tak się jednak nie stało, do samego Zawratu byliśmy sami na trasie, w oddali tylko widząc turystów przed i za sobą. Na przełęczy też długo nie zagościliśmy by nie tracić wigoru, ani ciepłoty w wietrznym już terenie. Niebieski kolor zamienił się na czerwony i aż do Krzyżnego miał nam rozruch na BoczaniuDolina Gąsienicowa ze Świnicą i Kościelcem w tle. Zawrat i kawałek Orlej też się znajdzie 🙂Nad Czarnym Stawem GąsienicowymKaczek żeś nie widział?Niebieskim szlakiem na ZawratPod Zawrat też już łańcuchy się zdarząU wlotu Orlej Perci. Widok w kierunku Doliny Pięciu Stawów Polskich z Krywaniem po Matka Boska umieszczona przez Walentego GadowskiegoOrla Start!Początkowy trekkingowy szlak bardzo szybko wchodził w skały więc na dzień dobry aura tajemniczości i niedostępności. Odcinek z Zawratu do Koziej Przełęczy jest jednokierunkowy ze względu na skalę trudności i punkty, gdzie mijanki byłyby ogromnie problematyczne. Zasadniczo jest to najtrudniejszy odcinek z osławioną drabinką i manewrach w okolicach Koziej Przełęczy. Moim zdaniem na późniejszych odcinkach spotykamy podobną skalę trudności, tylko tych miejsc jest zdecydowanie mniej. Tutaj natłok ekspozycji jest zdecydowanie bardziej mnogi. Koncentrację wznieśliśmy na maksymalny poziom i tak w skupieniu ubraliśmy rękawiczki rowerowe zawsze stabilizując 3 punkty podparcia, by jedną kończynę mieć w powietrzu i szukać jak najlepszego chwytu. Na zejściu przy jednej z pierwszych ze skał spotkaliśmy dosyć wystraszonego turystę. Był to teren, gdzie zejście przodem nie było już bardzo możliwe, a na pewno ogromnie niebezpieczne. Trzymając się łańcucha rozmyślał jak zejść. Z pytaniem do nas poszukiwał odpowiedzi. Na tę od razu i bez wahania odpowiedziała Basia, by schodził tyłem i zawsze miał 3 punkty stabilne a jedną nogą lub ręką szukał najlepszego chwytu do złapania lub półki do postawienia stopy. Przetestował i bardzo szybko okazało się, że jest to dobre, wykonalne i nawet łatwe. Tutaj pada pytanie, czy tacy ludzie powinni iść na Orlą Perć? Czy nie lepiej zrobić coś łatwiejszego na początek jak np. Szpiglasowa Przełęcz lub łatwiejsze przejścia w okolicach Granatów. Czy ten teren i ten odcinek jest właściwy na naukę, a tym bardziej dla osób, które nie wiedzą co zrobić? Jegomościa już później nie widzieliśmy, zakładamy, że zszedł pierwszą możliwą opcją. Śmigło tego dnia nad Orlą nie zawitało, więc było to szczęśliwy dzień dla każdego śmiałka mierzącego się z tym szlakiem. Na zejściu do Koziej Przełęczy jednak helikopter nadleciał, kręcił się jednak w okolicach Doliny Gąsienicowej i Kościelca. Po pokonaniu znanej wszystkim drabinki, która na zdjęciach i w opisach jest uznawana za „Wielką Próbę” dostaliśmy się pod grań Koziego Wierchu. W rzeczywistości drabinka nie jest aż tak trudna, zdjęcia mogą wprowadzić w błąd. Jedno jest pewne – trzeba się z tym zmierzyć i zobaczyć jak to naprawdę wygląda. Każdy z nas inaczej odczuwa ekspozycję i zupełnie inaczej do tematu podchodzi. Na Kozim Wierchu spotkaliśmy już sporo turystów ze względu na łatwy, 100% trekkingowy szlak czarny wychodzący z Doliny Pięciu Stawów Polskich. Zdobyliśmy najwyższy wierzchołek polskich Tatr w całości posadowiony po stronie polskiej. Był to zarazem najwyższy punkt całej Perci i naszych zmagań – 2291 W towarzystwie tego szlaku i małych pielgrzymek podążających na Kozi zeszliśmy ze szczytu i dalej odbiliśmy czerwoną kreską w stroną tym odcinku najtrudniejsze jest zejście żlebem Kulczyńskiego. Brak ułatwień w postaci łańcuchów zmusza do myślenia i wysiłku by zawsze mieć się czego złapać i gdzie postawić stopy. Zeszliśmy dosyć sporo bardzo mocnym nachyleniem do miejsca, gdzie dobijał czarny szlak z Doliny Gąsienicowej. Wdrapaliśmy się na Zadni Granat gdzie znów było sporo turystów, którzy dochodzili na szczyt zielonym szlakiem. Po krótkim popasie i serii zdjęć udaliśmy się dalej przechodząc kolejny owiany tajemnicą i grozą punkt: PRZEŁĄCZKA! By którą przejść trzeba zrobić OGROMNY krok, ba! Nawet nie krok, tylko SKOK! Nie każdy jest gotów na tę próbę. W rzeczywistości Basia złapała się łańcucha, delikatnie się na nim oparła i trochę zawisła by zrobić krok i wesprzeć się na kolejnej skałce. Dla mnie był to trochę większy krok niż zazwyczaj. Pod stopami natomiast nie było 20 ani 30 metrów przepaści, tylko jakieś 3 i to Skrajnym Granacie czekały nas jeszcze Buczynowe Turnie, gdzie kilka zejść i wejść po skałkach były pokroju punktów w okolicach Koziej Przełęczy. Odcinki co prawda krótkie, ale wymagające ogromnej koncentracji. Na sam koniec popełnienie gafy mogło by być tragiczne w skutkach. W końcu teren stał się delikatnie trekkingowy, po pokonaniu ostatniej skałki przed nami pojawiła się niewielka przełęcz z tabliczką po środku. Zrobiliśmy to! nie był jednak koniec atrakcji. Po małym popasie ruszyliśmy żółtym szlakiem w Dolinę Pańszczyca by dowlec się do Murowańca. Szlak ten dłuży się niemiłosiernie, tym bardziej, że już sporo było dzisiaj za nami. Byle do przodu, mijając po drodze Czerwony Staw oraz 2 garby odchodzące od Żółtej Turni pojawiliśmy się na punkcie widokowym, skąd dostrzec można było charakterystyczny, zielony dach Murowańca. Jeszcze tylko spore siodło, krótkie podejście i wylądowaliśmy przy schronisku. W środku tłok ludzi, kolejki przy kasie i jeszcze większe oczekujące na zamówienia skutecznie nas przegoniły z przybytku. Nie ściągając plecaka udaliśmy się niebieskim szlakiem ku rozwidleniu. By było przyjemniej i trochę inaczej wybraliśmy wariant zejściowy Doliną Jaworzynki. Wariant ten było podyktowany także nadciągającą chmurą i silnym wiatrem, który gnał w naszą stronę. Deszczu uniknąć się nie udało. Pierwsze ulewa spadła na nas ścianą deszczu na mocnym zejściu. Następnie zdążyliśmy wyschnąć i tak uradowani doszliśmy do Kuźnic. Nie zatrzymując się pognaliśmy czem prędzej w stronę samochodu. Kilometr przed punktem docelowym spadła na nas druga ściana przemaczając ponownie wszystko do majteczek. Przy samochodzie deszcz ustał, pozwolił nam ubrać suche ubrania. Po drodze przystanek w pierwszej lepszej karczmie, gdzie niestety obsługa i jakość jedzenia nam nie zaimponowały. Zjedliśmy co zamówione zostało i około godziny 18 udaliśmy się zatłoczoną Zakopianką w stronę domu. Kryzysy w drodze powrotnej były i to większe niż na Orlej. Czujne oko Basi, kilka postojów na oddech i 2 kawy dały efekt pomyślnej finalizacji całego dnia słów na koniecCzy iść na Orlą Perć, czy nie iść? Dam radę, czy nie dam rady? W internecie jest pełno filmów, opisów, magii i czarów wokół tego szlaku. Wiele miejsc i momentów jest mocno pobudzona emocjami i gęstą dawką koloryzacji. Jedni piszą prościzna, inni, że moment nie do przejścia. Można tak w kółko, ale na to wszystko jest tylko i wyłącznie jedna, krótka odpowiedź:Idź i sprawdź, jak nie dasz rady to wyjazdu: przodem, raz tyłemJest radośćEhh te widoki. Przez cały czas 🙂Koncentracja i szacunek! Przed Kozim WierchemW majestacie gór. Z Koziego Wierchu ku Dolinie Pięciu StawówGdzieś przed GranatamiKrzyżne. Challenge Completed!Długa i mozolna. Dolina PańszczycaCzerwony StawZejście do Kuźnic Doliną JaworzynkiWięcej zdjęć znajdziesz tutaj:TATRY: ORLA PERĆ [
orla perc w jeden dzien